czwartek, 25 sierpnia 2016

Rozdział 10

BILL

-Tom! Tom, mam pomysł.

Podekscytowany siedmiolatek wpadł do pokoju swojego bliźniaka. Blondyn spojrzał na niego zaciekawiony, a pełne wargi zdobił uroczy, dziecięcy uśmiech,


-No co tam?

Zapytał, odkładając trzymany w dłoni ołówek i skupiając całą swoją uwagę na bracie. Niedawno usłyszał rozmowę mamy z ojcem, Bill na szczęście jeszcze spał. Gdy zasypał ją gradem pytań okazało się, że jego bliźniak miał niewielkie szanse na przeżycie i teraz, nie do końca jeszcze to rozumiejąc, bał się, że może go stracić w każdej chwili, więc zajmował się nim jeszcze lepiej, jeśli to w ogóle było możliwe. Czarnowłosy uśmiechał się szeroko i usiadł po turecku na podłodze. Tak jakoś miał, że często siadał ludziom na ziemi, ale dopiero co wyzdrowiał i jeszcze był trochę osłabiony po przebytej chorobie.

-Kojarzysz Marie, córkę Ruth?

Ucieszył się, gdy czekoladowooki skinął głową. Marie jest starsza od nich o 10 lat i rzadko się z nią widują, ale Ruth jest dobrą znajomą ich mamy. Podekscytowany chłopak kontynuował.

-Powiedziała mi dzisiaj, że jest taka fajna zabawa, ale chcę najpierw jej spróbować z tobą.

Nie było w tym nic dziwnego. Każdą nową zabawę testowali sami, żeby zdecydować, czy chcą w to grać tylko we dwóch, czy mogą  w to zagrać ze znajomymi. Starszy z bliźniaków oczywiście zgodził się i usiadł po turecku naprzeciw brata.

-Gra polega na całowaniu drugiej osoby w usta.

Wyjaśnił chłopiec, kładąc sobie palec wskazujący na malinowych wargach. Brat spojrzał na niego. Zawsze całowali się w policzek, ale w sumie nie widział nic dziwnego w takiej rzeczy, więc skinął głową na znak, że się zgadza. Przysunął się do bliźniaka i na kilka chwil złączyli swoje usta w niezdarnym pocałunku. Sama bliskość nie była dla nich niczym niezwykłym, a zabawa odeszła w zapomnienie.


***

-Tak jest! Zmiażdżyliśmy ich!

Dredziarz zawisł na ramieniu bliźniaka i pozwalał mu się ciągnąć przez hotelowy korytarz. Upił się najbardziej z całego zespołu, a podpity czarnowłosy chichotał co chwilę i próbował dotaszczyć brata do ich wspólnego pokoju. Po rozdaniu nagród MTV poszli na imprezę... trochę zaszaleli. W końcu chłopcy wpadli do niewielkiego pokoju i zamknęli drzwi za pomocą jednego kopnięcia. Obaj uwalili się na jedno łóżko i zwijali się ze śmiechu, chociaż sami do końca nie wiedzieli, czemu się śmieją.

-Dostaliśmy tę nagrodę!

Cieszył się Czarny. Był podekscytowany tym wszystkim. Leżał przodem do brata i obserwował, jak blondyn ściąga czapkę i rzuca ją gdzieś w  kąt pokoju. Czekoladowe oczy spotkały orzechowe odpowiedniki.

-Oczywiście, że wygraliśmy. Jesteśmy świetni, a Ty nas zawsze doprowadzasz na szczyt. Jesteś cudowny.

Wyznał i złączył ich usta w krótkim pocałunku. Chwilę potem obaj odpłynęli, trzymając się jedynie za ręce.

***

Obudziłem się z szybko bijącym sercem i rozejrzałem po tak dobrze mi znanej sali szpitalnej. Leżę tu już drugi dzień, odkąd odzyskałem przytomność, bo podobno byłem w śpiączce przez tydzień, dlatego poruszanie się nie sprawiało mi takiego bólu, jak przypuszczałem. Tom cały czas jest przy mnie i opowiedział mi wszystko. Co się działo, jak mnie szukał... Przeprasza mnie. Nie wiem, za co. Znaczy wiem, ale... Ja nie potrafię mieć do niego żalu. Za to moja psychika bardzo ucierpiała. Mimo wszystkich dobrych wspomnień, nie jestem w stanie być spokojny przy nikim innym niż bliźniaku. Przy każdej innej osobie dostaję, dosłownie, paniki. To dziwne, ale nie potrafię tego kontrolować.

Rozejrzałem się po białej sali. Nigdzie nie widziałem blondyna. Poszedł do łazienki? A może na stołówkę po coś do jedzenia? Zerknąłem na zegar, wiszący nad drzwiami. 11:07. Może faktycznie zgłodniał?

Nagle drzwi do sali otworzyły się i do pokoju wszedł Jost z Gustav'em i Georg'iem. Moje mięśnie automatycznie się spięły a ja skuliłem się w sobie i odsunąłem jak najdalej od nich, na tyle na ile mogłem na szpitalnym łóżku. Widziałem, że boli ich moje zachowanie, ale ja na prawdę nie potrafię inaczej... Staram się, ale nie potrafię.

-Cześć, Bill. Jak się czujesz?

Zapytali, siadając na kanapie, która stoi na tej samej ścianie, co drzwi. Próbowałem uśmiechnąć się blado, ale zdałem sobie sprawę, że drżę na całym ciele. Spuściłem głowę i spróbowałem odpowiedzieć.

-N...n-nie najgorzej...

Szepnąłem. Po chwili znów usłyszałem kroki, więc szybko uniosłem głowę. Do pokoju wszedł mój bliźniak, który, jak tylko zauważył mój stan rzucił się do mnie i mocno do siebie przytulił. Wtuliłem się w tors brata, chłonąc jego dotyk, ciepło i zapach... Uspokajałem się powoli, a on szeptał mi, że wszystko w porządku, że jestem bezpieczny. Wierzę mu. Ale to i tak silniejsze ode mnie.

W końcu przestałem drżeć, a on delikatnie mnie od siebie odsunął i usadawiając się ze mną wygodniej, wciąż mnie obejmując, zwrócił się do naszych gości.

-Jak tam u was, chłopaki?

Zapytał ze standardowym dla siebie uśmiechem. Jest zestresowany tą sytuacją, ale stara się udawać, że wszystko w porządku, żeby nikogo nie martwić. Nie ze mną te numery. Spojrzałem w górę i mój wzrok padł na jego wykrzywione w uśmiechu wargi. Od razu przypomniało mi się to, co mi się dziś śniło. Ciekawe, czy wciąż smakują tak samo...

Zaraz, Bill, stop, wait, warte! Co ty robisz, o czym ty myślisz, pogięło cię? Chcesz pocałować swojego brata? BLIŹNIAKA? Czy ty, idioto, chcesz, żeby odszedł na zawsze i tratował cię jak najgorsze ścierwo?

Gdy to sobie uświadomiłem, znów zebrało mi się na płacz. Skuliłem się i schowałem twarz w kolanach. Kryształowe krople popłynęły po moich policzkach, a rozmowy zamilkły. Wszyscy patrzyli na mnie, czułem ich zdezorientowane spojrzenia na sobie.

-Billy, co się stało?

Słyszałem czuły głos brata, czułem jego silne ramiona oplatające mnie w pasie i ciepłe dłonie, głaszczące uspokajająco moje plecy. Od kilku dni nie potrafię już nawet w najmniejszym stopniu panować nad emocjami... to okropne. Zniszczyli mnie. A w dodatku chcę zbliżyć się w ten niedozwolony sposób do własnego bliźniaka, co uświadomiłem sobie dopiero, gdy zobaczyłem go, po tygodniu bez jakiegokolwiek kontaktu z nim. To okropne! Jestem chory i obrzydliwy. Nie zasługuję na jego troskę...

A mimo to, wbrew swoim przekonaniom, wtuliłem się w jego pierś i mocząc mu bluzkę płakałem, aż zmęczony, zasnąłem w jego ramionach. Jednak i tak jedna myśl wciąż krążyła mi po głowie.

Powinienem był tam umrzeć.

TOM

Minęły dwa dni odkąd Bill się obudził i... w ogóle nie przypominał Billa, był taki... nie billowaty. 


Jego pewność siebie diabli wzięli i teraz przypomina takiego małego, bezbronnego i słodkiego szczeniaczka. Z racji tego, iż mam zwichnięty bark, David wywalczył mi w sali Młodego łóżko, więc mogę cały czas być przy nim... i jestem za to cholernie wdzięczny.

Obudziłem się przed jedenastą i postanowiłem coś zjeść. Kiedy wróciłem... sytuacja była kryzysowa. Jost i spólka G&G, a Bill ledwo co dukał słowa o swoim samopoczuciu, cały się trzęsąc. Szybko podszedłem i go przytuliłem, a on się wtulił. Było źle. Ja... boje się, że się z tego nie wykaraska...że nie będę wstanie mu pomóc. Mimo wszystko, gdy tylko zauważyłem, że Billy się uspokaja, wyszczerzyłem się prawie jak zwykle, ale... tym razem fałszywie i zacząłem konwersacje.

Bill w ogóle nie brał w niej udział. Strasznie się zamyślił.... zawsze dużo gada...a teraz... teraz się rozpłakał. Jezu... pewnie znowu coś palnąłem. Idiota ze mnie!

-Billy co się stało?


Przytuliłem go mocno, a on po chwili się wtulił, ale dlaczego się zawahał? Tu nie chodzi o minuty czy nawet sekundy! Tyle to się nigdy nie wahał, teraz jego wahanie, choć trwało ułamek sekundy, to było najdłuższe! Oj, Billy, coś się stało. W domu cię wypytam i to, że cię porwali ci nie pomoże! O, nie! Będę bezlitosny i wszystko z ciebie wyciągnę.

*AZUSA 


 Takie były zamiary Toma i jakże! Rzecz jasna je spełnił:

-Billy, kochany braciszku mój. Powiedz mi, proszę, co się stało?

Bill patrzył się na swojego brata, który na kolanach błagał go, by wyjawił mu tajemnice swoją.

-Nic takiego. Na prawdę!

Jednak Tom był nie ugięty. Ponowił swoje prośby, które zrodziły groźby, próby przekupstwa, a nawet takie obietnice, jak postawienie świątyni. Tak oto i ciężko zirytowany zachowaniem swojej kopi, młodszy z braci wygarnął z wnętrza siebie to, co klęczący przed nim mężczyzn wiedzieć pragnął.

-Faceta w ciąży nie widziałeś!!!

I odsunął się nieznacznie, kładąc w dziwnej pozycji na szpitalnym łóżku, zostawiając osłupiałego bliźniaka z pustymi orbitami. Koniec.

Hehe, taki mały żarcik od autorki^^*

Po chwili Billy zasnął i skupiłem swoją uwagę na... pustce. Najwyraźniej chłopaki sobie poszli, albo wyszli na korytarz... w sumie skoro i tak mam iść po wypisy to czemu by nie sprawdzić, czy jeszcze tu są?

Ułożyłem Billa w jego ulubionej pozycji do spania i wyszedłem na korytarz. Korytarz był brzydki. Brzydki brzydki. Nie brzydki tylko brzydki brzydki. Szaro - biały + zielone krzesła. Na pewno urządzał to ktoś ślepy, albo jakieś totalne bezguście... Tak sobie szedłem i szedłem i zobaczyłem Gustava i szedłem... wróć.

-Hej, Gus.

-Cześć. Tom... to przez nas?

Czy on zawsze od razu przechodzi do konkretów? Taak... ale raz mógłby pogadać o pogodzie.

-Nie wiem, Gus. Oni mu zniszczyli psychikę. Może to ja coś palnąłem.

-My już pewnie pójdziemy. Na razie.

-Pa.

Podniosłem rękę w geście pożegnania i ruszyłem po wypisy.
Nie dziwię się, że chcieli już iść. Teraz każdy boi się, że zrani Billa. Sytuacja jest naprawdę trudna. 

***

-Billy, braciszku. Obudź się. Jedziemy do domu.

Już była 12 i mogliśmy wyjść.
Jeszcze jeden dzień tu a zarówno ja jak i Młody dostaniemy depresji. Koszmar! Jak w psychiatryku tu jest! Naprawdę! Zwariować od tego można! Wszędzie biało i szaro... To wszystko działa tak, że nawet pielęgniarki mnie nie podniecają! 

 ... 

To nie tak, że mam jakieś problemy...czy coś innego...noo...no bo np. tyłek Billa mnie podnieca.... eee... muszę się chyba leczyć... 

-Billy, śpiochu. Ja wiem, że śpi się doskonale, ale w domu będzie ci lepiej... ogórki kiszone ci kupie!

O! Podziałało! Billy się obudził! Tylko dlaczego on się patrza takimi smutaśnymi patrzydłami? Dlaczego, ja się pytam?!! Teraz mi też smutno!  

-Billy co się stało?! Bo...bo ja się zaraz rozbeczę... twoje patrzały są smutne takie... smalnij się... nawet Nuttele ci do tych ogórków kupie! I...i zgodze się na... hmm... wiem! Pamiętasz?! Chciałeś żebyśmy sobie zrobili bliźniaczy tatuaż! Hmm..? Tylko się uśmiechnij, proszę.

Gdzieś w połowie monologu zacząłem go ściskać i tulić i wtulać i przytulać i głaskać i wygłaskiwać i inne takie superaśne czynności.
No bo one super, nie? Kto nie lubi być tulony?

-Ugh... Tom... Nie mogę oddychać... 

Ujć no może rzeczywiście trochę przesadziłem... poluzowałem uścisk, ale nie! Mylicie się! Dalej go głaskałem! 

-Dzięki. To był tylko zły sen. Ale jak już się zadeklarowałeś to może Nutella i tatuaż byłoby okey? 

O kurcze, wpadłem... W sumie to nawet nie chodzi o Nuttele, bo kupie, dla siebie też, a do tego lody i te ogórki kiszone, ale chodzi o tatuaż... przedtem była awantura, bo przecież nie mogę swojego ciała brukać obrazkami... Tylko, że jestem Tom Kaulitz, a ja nie rzucam słów na wiatr, to moja droga ninja! A, tak to nie pewnie powiedział... nie śmiałbym odmówić... 

-Umm, zapomnij. Nutella wystarczy.

Wycofuje się?

-Billy, dla ciebie to ja nawet pokój przemebluje! A, jak będziesz się tymi patrzałami na mnie tak patrzał, to ja zaraz cukrzyce dostane! Za słodki jesteś! A, Nuttele to sobie też kupię! Nawet ci ogórki wezmę!!

-To... może jak wrócimy do domu... kanapki z Nutellą?

Biedaczek nie wypowiada się w całych zdaniach. W sensie, tak to brzmi, ale on zwykle jedno proste zdanie paple dwa razy dłużej, to np by powiedział "to może jak wrócimy do domu zrobimy sobie kanapki z Nutellą na obiad?" Ile razy ja to zdanie słyszałem w jego ustach? Milion? Nie... dwa.
Ach to były czasy... kiedy na obiad jedliśmy kolacje, na kolacje śniadanie, a na śniadanie obiad... to było życie... teraz jemy na obiad śniadanie, na śniadanie podwieczorek, a na kolacje śniadanie...

czwartek, 18 sierpnia 2016

Rozdział 9

BILL   

Obudziły mnie jakieś dziwne odgłosy. W pierwszej chwili chciałem je zignorować, ale one wciąż narastały. Rozbudziłem się, ale nie byłem w stanie ruszyć nawet małym palcem. Po kilku chwilach, wśród krzyków i różnych innych, dziwnych odgłosów, usłyszałem ten jeden, upragniony głos. 

-Bill?! 

Słyszałem krzyk, który tak dobrze     znam, a którego nie słyszałem od kilku dni. Pełen niepokoju, troski...      to był głos Tom'a. Oczy zapiekły mnie od łez. rzecież to niemożliwe. Jego tu   nie ma. To nierealne. Ja jeszcze śpię. Tak, z pewnością to sen. Jednak naraz usłyszałem o    dgłos kroków i drzwi otworzyły się z hukiem. 

-Bill! 

Usłyszałem znów głos brata, ale nawet, gdybym chciał, nie mogłem się ruszyć. Leżałem przodem do ściany, trzęsąc się z zimna i bólu. Ktoś podszedł do mnie, a ja odruchowo się skuliłem jeszcze bardziej, jęcząc przy tym, bo naruszyłem obolałe ciało. Ktoś chyba za mną uklęknął, sądząc po dźwiękach, a mnie owiał znajomy zapach perfum. Perfum, które kupiłem Tom'owi jakiś czas temu. Czy ja mam już omamy? Duża, ciepła dłoń delikatnie chwyciła mnie za ramię i obróciła na plecy, czemu towarzyszył mój jęk. 

-Boże, Billy... 

Usłyszałem głos bliźniaka. Jeszcze nie do końca w to wierzyłem. Otworzyłem oczy i spojrzałem w tak dobrze znaną mi twarz. Ciemne dredy okalały jego idealną twarz, na której wymalowany był niezmierny strach i troska, ale też radość i miłość. Spojrzałem w bliźniacze, mokre oczy i rozchyliłem już usta, by przywołać jego imię, ale z mojego obolałego gardła wydobyło się tylko niewyraźne chrypnięcie. Od razu pokręcił głową. 

-Nic nie mów. Zabieram cię stąd, Billy. 

Szepnął i delikatnie wziął mnie na ręce, przytulając do siebie. Wtuliłem się w pierś brata na tyle, na ile byłem w stanie. Szeptał mi uspokajające słowa, wyprowadzając z tego przerażającego miejsca. Gdy wyniósł mnie z budynku, mimo zamkniętych powiek oślepiło mnie światło. Chyba to zauważył, bo po chwili poczułem, jak przytula mnie tak, bym twarzą był zwrócony jak najbardziej w jego stronę i by jego osoba chroniła mnie przed słońcem. Słyszałem czyjeś głosy, ale ledwo je rozróżniałem, skupiając się tylko na tej jednej osobie, o której tyle myślałem ostatnimi czasy. Wsiedliśmy do samochodu, a on nie wypuszczał mnie z objęć. 

Nie chciałem zasypiać, ale nie byłem w stanie dłużej mieć otwartych oczu i po niedługim czasie zasnąłem w jego ramionach.

***


  
TOM

-Panowie...no i pani. Idziemy odbić Billa Kaulitza! Willa porywacza znajduje się w dogodnej nam pozycji. Dan, ty zajmiesz się atakiem dystansowym z południa, od wejścia i będziesz przemieszczać się na zachód. Mark, dystansówka z północy na wschód, będziesz nas osłaniał jak wejdziemy... no i Ann oraz Michael będziecie małżeństwem. Porywacz ma ksywę "Staruszek", jest jakąś szychą z powiązaniami z mafią. Organizuje jakąś imprezę. Ja będę waszym ochroniarzem. Kiedy teren będzie czysty wkroczą Jorg i pan K...

-Tom...

Omawianie akcji zajęło nam jeszcze z godzinę, została zaplanowana na jutro wieczór, w między czasie dostałem glocka 17 i instrukcje obsługi... gdyby to było takie proste, jakby się wydawało, a tu nie! Raz nie to oko, zaraz odrzut, i jeszcze straszą rozcięciem ręki do kości! Sadyści! Pokazali nawet bliznę po takiej ranie... ech, granie na gitarze jest bezpieczniejsze... użeranie się z psychofankami nie koniecznie, ale... oni każdym dniem w wojsku ryzykują... nie wyobrażam sobie takiego życia... 


Znajdowaliśmy się w drewnianej chatce w środku tropikalnego lasu... marzenie...no! A ten sarkazm...cudowny, nie!? To nie są moje klimaty... biorę Billa i pojedziemy sobie do... gdzie tylko będzie chciał! Albo po prostu posiedzimy sobie w domu oglądając kreskówki, anime i robiąc konkursy kto przeczyta więcej komiksów w krótszym czasie... siedziałem przed tą chatą, słuchając kłótni małżeńskich... wiecie że Ann i Michael serio byli małżeństwem? Damon i Mark też! No! Nie mam pojęcia, gdzie go wzięli, ale się skurczybyki dobrali! Mark to na pewno uke, ale... no właśnie! Ale! ...ale nie ma to jak dwutygodniowy zakaz wstępu do łóżka... do łóżka. Teraz robią to w lesie, po tym, jak zaczęli się macać na stole ojciec ich wygonił, a teraz właśnie przysiadł się i siadnął sobie na pieńku... jak u dziadka na ognisku tylko brakuje kiełbasek na patyku... W chwili, w której to pomyślałem, wyciągnął kiełbasę i zaczął ją piec na zapalniczce.

Zaczął rozmowę...

-Co chcesz wiedzieć?

...bardzo elokwentnie.

-Dlaczego nas zostawiłeś? Albo, nie, z tego będziesz się tłumaczyć przy Billu. Powiedz... czy w wojsku jest, aż tak wspaniale, że zostawiłeś rodzinę?

-Tom...wojsko może stać się albo twoim piekłem, albo twoim domem...

-Rozumiem, że dla ciebie jest domem.

-Na początku, było wojsko, parę lat i wróciłem do was. Do Simon. Do domu, ale po pięciu latach, potrzebowali do jednostek specjalnych, kogoś z moimi predyspozycjami, musiałem rozwieść się z waszą matką, ponieważ mogło wam zagrażać niebezpieczeństwo.


 -Nie odpowiedziałeś na pytanie...

-Ech, wojsko jest moim piekłem, z czasem zaczęło zastępować mi dom, zacząłem się przyzwyczajać, ale ryzyko iż twój przyjaciel może za chwile umrzeć, uwierz, do najprzyjemniejszych nie należy... jak mógłbym nazywać to miejsce domem?


Zamilkłem, bo... znałem to uczucie tyle, że gorsze, bo śmierć grozi Bill'owi... to nie jest tylko przyjaciel. Naszą więź nie można nawet nazwać braterską... jesteśmy stopień wyżej... nie mam pojęcia jak to co jest między nami... to jest...

Hehe, gdyby nie był moim bratem nazwałbym to jakąś chemią... taką... niekończącą się fascynacje... coś co mamy tylko my... bo... jesteśmy tylko my... jesteśmy najbliżej... jak nikt...

Pewnych granic nie przekroczymy. Nie mógłbym...

-Tom...

Jost... przeszkodził mi w zagłębianiu się w tajemnice skarbu templariuszy...

-Hmm...???

-Ech... Tom... Dostałem filmy z Billem... nie są przyjemne... chcesz je...

-David... nie... nie zniósłbym tego, ale... powiesz...?

-Narkotyki, gwałty, zmuszanie do jedzenia surowych organów, psucie psychiki... po tych filmach... podobno nawet wyszkoleni agenci, byli tymi nagraniami... zniesmaczeni...

-Dzięki...


Powiedziałem słabo zrywając się z zamiarem pójścia w las... kątem oka zauważyłem jeszcze poruszoną wiadomością twarz ojca i tak samo przygnębionego Josta, a ja zniknąłem... w lesie znaczy się...

Ech, za niedługo będziemy razem... Ja i Billy... Odbijemy go, a jeżeli nie... to też go odbijemy! Do skutku! ... Chyba, że mnie opuści... 


Wtedy... w tedy pójdę za nim i z nim zostanę... W sumie... to pierwszy raz myślę, co by się stało, jakby mojego braciszka zabrakło. 

Odpowiedź prosta. Nie przeżyłbym. Uschnąłbym.... czyli... są trzy rozwiązania: 

1. Umarłbym, no bo nikt nie, żyje bez serca 
2. Zostałbym warzywkiem, bo przecież, straciłbym umysł 
3. Popełniłbym samobójstwo, bo moje życie straciło by sens.

No... definitywny KONIEC.

Chodziłem... i chodziłem, aż... wróciłem....

Em... Mam ochotę na gofry...

Podszedłem do drzwi i usłyszałem głos, który kocham... ale słowa, które usłyszałem, mnie... zraniły, no bo... jak on może myśleć, że teraz siedzę na kanapie! Przecież stoję! I to na jakiejś zapchlonej wyspie, na drugim końcu świata, ale...rzeczywiście między nami się psuło i... chyba ma prawo tak mówić...

-Taki pewny jesteś? A co, jak ci powiem, że nie jestem najważniejszą osobą w jego życiu? On równie dobrze może siedzieć na kanapie z najdroższą mu osobą i wyrzucać te filmiki do kosza, kompletnie nie przejmując się moim losem. Od jakiegoś czasu nie jest między nami tak, jak najwyraźniej sądzisz, że jest. Nie da ci pieniędzy za mnie. Jestem przeszkodą na jego drodze, czemu miałby chcieć ratować kogoś, kto mu zawadza? Myślisz, że wiesz wszystko, wiesz, w jakie punkty uderzyć? Mylisz się!

Słowa które usłyszałem później sprawiły, że z moich lampideł... takich szklanych... pociekła woda... No co! Ja się tylko pocę przez oczy!

-Ja oddam za niego życie, kocham go! Tom jest mi najbliższy, ale ja mu nie. Jeśli myślałeś, że przyleci tu z furą forsy, żeby mnie uratować, to się mylisz. Dla wszystkich będzie lepiej, jeśli tu zdechnę! Cholera, weź mnie po prostu dobij! I tak masz zamiar to zrobić! Nienawidzę cię, i nienawidzę tego, że unieszczęśliwiam kogoś, na kim najbardziej mi zależy! 

No i się rozkleiłem...


*** Następnego dnia wieczorem***


Ann i Michael, są już w środku, snajperzy po cichu zdjęli już większość ochroniarzy. Zaraz wchodzę razem z Jostem i Danem... Steruje się... Mam strzelać z broni palnej... do żywych ludzi z ostrej amunicji. Ale... może obejdzie sie bez zabijania? Oby...

Dan dał znak, żeby wchodzić. Teren był czysty, a mnie... oblał zimny pot... prawie jak przed egzaminem z niemieckiego... te drreeszcze... załadowałem kadeta... powiedzieli, że do glocka się nie nadaje. Ale kadet też fajny, tyle, że kaliber ma mały... no zupełnie inna bajka niż glock.

Glock lepszy. Wiadomo.

Wracając do szturmu to... wszedłem do willi i nic nie widziałem. Me oczy spowiła mgła... wszędzie było biało... na bieli przede mną pojawił się czarny napis "Billy" ...
Kolejny... i kolejny, aż pojawiła się droga i puściłem się pędem, bo... bo wiedziałem, że tam jest moje życie... mój Billy...

Chyba coś krzyczałem... zapewne przywoływałem go do siebie... nie mam zielonego (całej tęczy wręcz) pojęcia co mówiłem i czy w ogóle ową czynność wykonywałem...


Dobiegłem do jakiś drzwi (o mało nie zabijając się na schodach, ale kogo to obchodzi?) Chyba je wyważyłem... 

To co zobaczyłem za nimi... to... to... sprawiło, że można mnie nazwać beksą... 

Mój Billy... podszedłem do niego powoli, a on... skulił się w sobie jeszcze bardziej, jęcząc z bólu... 

-Boże, Billy...

Nie zdawałem sobie sprawy, że mówię na głos, ale.... chuj z tym! Mam mojego Billa! Z patrzydeł wyleciały łzy przerażenia pomieszane z tymi ulgi i radości, bo . .. wiem że to głupie, ale jak go boli znaczy, że żyje... to dobrze...., a to przeczucie, że będzie tylko lepiej... dodało mi siłę, którą nie wiem kiedy straciłem...

Podszedłem do niego, a kiedy próbował coś powiedzieć, od razu go łagodnie skarciłem


-Nic nie mów. Zabieram cię stąd, Billy.
 

Wziąłem go na ręce i zaniosłem do helikoptera, w którym znajdowali się konowały. I wtedy... wtedy ujrzałem tego... tego... tego... no nawet wysłowić się nie mogę! Tego [CENZURA] porywacza mojego kochanego! Ruszyłem od razu w jego stronę. Zadałem tylko jeden, ale zw to mocny cios i zawyłem z bólu. Kurwa co jest! Boli... Ktoś do mnie podszedł, i zaprowadził do helikoptera.

Ujrzałem tylko Billa, poczułem ukłucie i ogarnęła mnie dla odmiany ciemność.
***

Tydzień...

Tydzień mojej biografii, zajęty został przez ciągłe siedzenie w szpitalu, a na to zostało położona mgła.
Z tego tygodnia pamiętam tylko wiadomość, iż Billy  będzie, żył i że mam skręcony bark. Kojarzę też, że ktoś wyganiał mnie do domu, ale ja siedziałem cały czas przy Billim.

Nie poddałem się!

Teraz też przy nim siedzę ale... jestem zmęczony...


Zasnąłem przytulony lekko do dłoni mojego braciszka.

BILL

Obudziłem się, słysząc pikanie jakiejś maszyny i czując jakieś ciepło na prawej dłoni. Całe moje ciało było ociężałe, ale chciałem się przekonać, czy mój sen był rzeczywistością, więc powoli otwarłem powieki, mrugając chwilę, by przyzwyczaić się do światła. Gdy już mogłem normalnie widzieć, odwróciłem twarz w prawo z lekkim uczuciem bólu. Przy moim łóżku siedział mój bliźniak. A raczej na wpół leżał, ponieważ jedną dłonią trzymał mój odpowiednik, a na drugiej ręce miał położoną głowę i słodko spał, tak spokojnie, oddychając przez lekko otwarte usta. Uśmiechnąłem się delikatnie i wyciągnąłem lekko zdrętwiałą, lewą rękę, by po chwili wplątać palce między jego dredy i delikatnie głaskać brata po głowie. W tym momencie Dredziarz zaczął się budzić, więc zabrałem rękę, co okazało się nie być aż takim wysiłkiem, jak się spodziewałem. 

Spojrzałem na niego lekko wystraszony. Wciąż dobrze pamiętam, w jakiej atmosferze się rozstaliśmy, i bałem się, że będzie na mnie wściekły. Gdyby nie moja głupia myśl ucieczki, nie wplątałbym się w coś takiego i nie musiałby się przeze mnie zamartwiać, a teraz nie musiałby spać na niewygodnym krześle, na wpół oparty o moje łóżko. Przecież on musi być wściekły! I jeszcze te filmiki, na pewno wytrąciły go z równowagi... A co, jeśli uzna, że ja to wszystko ukartowałem, żeby rozstał się z Rią? A tak w ogóle, to gdzie ona jest? Nie chcę, żeby tu była! Będzie na mnie krzyczeć, a starczy mi już, że Tom na mnie nawrzeszczy. Ja tak nie chcę...

W jednej sekundzie przez głowę przeleciała mi setka myśli, a ja nie byłem w stanie uchwycić się żadnej na dłużej. W oczach poczułem piekące łzy i skuliłem się odruchowo, przy czym jęknąłem, bo zabolało mnie ciało. Czekoladowe oczy spojrzały na mnie, jeszcze lekko zaspane. Byłem zaskoczony, że nie zauważyłem w nich złości, ale nie wpatrywałem się w nie zbyt długo, bo wystraszony spuściłem głowę, zakrywając twarz włosami. Boję się własnego bliźniaka... do czego to doszło? Do czego nas zaprowadzi? Czemu mnie uratował? Nie musiał, ma Rię... Po co mu ja? W końcu ja tylko przeszkadzam w ich związku...

Sam nie wiem, kiedy zacząłem płakać, ale nagle ciepła dłoń ujęła mnie za podbródek i nie zważając na drżenie mojego ciała, brat uniósł delikatnie moją głowę, by móc mi patrzeć w twarz, i starł kciukiem niechciane łzy. Między jego brwiami pojawiła się zmarszczka, która oznaczała, że jest zdziwiony i jednocześnie zaniepokojony moją reakcją.

-Billy, co się stało?

Zawsze zdrabnia moje imię w wyjątkowych sytuacjach. Kiedy chce mnie pocieszyć, kiedy jest bardzo szczęśliwy... rzadko to robi, a lubię, gdy w ten sposób wymawia moje imię. Brzmi wtedy tak ładnie... a jest takie zwykłe. Odpowiednie dla takiej zwykłej osoby jak ja. Drżałem, i nie mogłem tego w żaden sposób opanować, co na pewno zdziwiło mojego bliźniaka, bo zmarszczka się pogłębiła.

-Ja... Ja przepraszam! Za wszystko, za to, że przeszkadzam, że przeze mnie musiałeś zawracać sobie głowę i że przeze mnie teraz musiałeś spać na tym niewygodnym krześle, i że ciągle musisz się mną zajmować, bo nie umiem sobie sam poradzić, przepraszam, przepraszam, przepraszam!

Mój głos brzmiał słabo, a w dodatku załamywał się przez łzy. Zaskoczenie na jego twarzy było ogromne, a potem zrobił coś, co sprawiło, że rozpłakałem się jak małe dziecko. Usiadł na łóżku i mocno mnie do siebie przytulił, chowając w swoich ramionach przed światem. Poczułem się bezpieczny, chociaż cały czas coś mi mówiło, że za chwilę to się może skończyć i na powrót będzie źle.Tulił mnie do swojej piersi i kołysał się ze mną, jednocześnie głaszcząc ciepłą dłonią mój kark i plecy, szeptając, że już jest dobrze i nie mam za co go przepraszać. Gdy już się uspokoiłem, odsunął mnie trochę od siebie i spojrzał w oczy. Był bardzo poważny w tym momencie.

-Billy, braciszku... Ech, wyszedłem ze szpitala. Byłem naprawdę wkurwiony więc poszedłem się napić i... upiłem się śpiewając koreańskie piosenki. Rano, gdy się obudziłem, czułem, że coś jest nie tak, ale nie byłem w stanie określić, co to takiego. Potem znalazłem list od ciebie i zadzwoniłem do hotelu, a gdy się okazało, że tam nie dotarłeś, Jost pewnie był blisko uznania iż trzeba wysłać mnie do wariatkowa. Ktoś odebrał twój telefon a potem stwierdził, że leży na Alasce. Dostawałem szału na myśl, że cię obok nie ma. Billy, ja nie nadaje się na twojego brata. To prze ze mnie cię porwali i... i to wszystko zrobili.  Dostałem pierwsze nagranie. Gdy to oglądałem... krzyczałem i płakałem, zupełnie, jak ty. Bolało. Ty przeżyłeś to wcześniej, ale... czułem to, chociaż pewnie i tak to było nic w porównaniu z bólem, jaki ty musiałeś czuć.

Spuściłem głowę i zamknąłem oczy. Dobrze pamiętam to uczucie, gdy każda komórka ciała pali cię żywym ogniem.

-Gdy kazałeś mi zrezygnować, pomyślałem, że chyba cię pojebało. Choćby porwali i wywieźli w kosmos do innej galaktyki, szukałbym cię, aż do skutku. Ja cię szmaciłem, i nie zaprzeczaj, nie mów mi, że było dobrze, bo nie było i dobrze o tym wiesz. 

Zastrzegł sobie, gdy już otwierałem usta. Zamknąłem je i czekałem, co powie dalej.

-Zaraz po tym miałem jechać z Jostem do Berlina, ale zanim wsiedliśmy do auta, poczułem się słabo i... no zemdlałem. Obudziłem się w szpitalu, gdzie David jak zwykle kłócił się z Rią. Ona cię obrażała! Po dość burzliwych czynach zerwałem z nią. Mam nadzieję więcej jej nie zobaczyć. Suka. Pf. I wtedy poczułem nową falę bólu, dali mi coś na uspokojenie i zasnąłem. Uciekłem ze szpitala, wyjechałem do Berlina, pogadałem z Aniołem i służby cię znalazły. Nie widziałem nagrań oprócz pierwszego i słyszałem co mówiłeś w ostatnim... Nie przeżyłbym tego, czułem ból który czułeś w momencie jego zadawania. Nie przeżyłbym patrzenia jak cię ranią. Przepraszam. Nie nadaje się na starszego brata ciągle cię ranię, a jesteś najbliższym mi ludziem. Jestem beznadziejny.

Wyznał, a mi na sercu zrobiło się odrobinę cieplej po jego ostatnich słowach. 

-W Berlinie cię zlokalizowali i od razu po ciebie ruszyliśmy. Ja, Jost i odział specjalny. Przepraszam, Billy. Nie zawadzasz mi, jesteś najdroższą mi osobą i umrę bez ciebie. Jestem idiotą, jeżeli jeszcze jakaś suka z niezłym biustem zacznie mi mieszać w łepetynie to mnie walnij. Zainwestuje nawet dla ciebie w rękawice bokserskie i podpisze papierek, że daje ci na to zgodę. Postawiłem Rię na pierwszym miejscu, a to ty zawsze i bezwarunkowo je zajmujesz. Przepraszam, braciszku. Kocham cię.

Zakończył, a ja po prostu mocno się w niego wtuliłem. Objął mnie i tulił do siebie, a ja wdychałem jego zapach i chłonąłem jego ciepło.

W końcu czuję się bezpiecznie.

środa, 10 sierpnia 2016

Rozdział 8

BILL 

Ocknąłem się nie czując lewej ręki. Po minucie czy dwóch, gdy dochodziłem do siebie i wewnętrznie panikowałem, zdałem sobie sprawę, że przecież na niej leżę. Mimo bólu w każdej komórce ciała ułożyłem się tak, że w końcu krew zaczęła normalnie krążyć w zdrętwiałej kończynie. Zamknąłem oczy, chcąc jeszcze zasnąć i nie czuć nic, mając naiwną nadzieję, że dzisiaj zostawią mnie w spokoju i nie będą mnie męczyć. 

Ale, jak to mawiają, i chyba już o tym kiedyś wspomniałem, ale nie zaszkodzi znów zwrócić na to uwagi - nadzieja matką głupich, a ja chyba jestem wyjątkowym idiotą, bo gdy już przysypiałem usłyszałem, jak ktoś wchodzi do mojego pokoju i na wpół przytomny, w dodatku chory, chyba nabawiłem się zapalenia płuc, jestem ciągnięty, dosłownie, ciągnięty za ramiona po ziemi i schodach. Gdy usadzili mnie na krześle i przywiązali, otworzyłem powoli oczy. Znajdowałem się w tym samym pokoju, co zawsze. Staruszek stał standardowo naprzeciw mnie z włączoną kamerą. 

-Czas na szósty filmik w naszej serii "ile wart dla Tom'a jest Bill?" 

Zaśmiał się jadowicie. Nie mogłem utrzymać otwartych powiek, a co dopiero utrzymać głowę prosto, więc opadła mi do przodu, zasłaniając kurtyną włosów twarz. Gdyby nie to, że mnie przywiązali, zsunąłbym się po tym krześle jak nic. Rejestrowałem, co do mnie mówi, ale nie byłem zdolny do żadnej reakcji. Staruszek podszedł do mnie i chwycił za podbródek, podnosząc mi głowę, by pokazać moją twarz do kamery. 

 -Biedactwo, chyba nie czujesz się najlepiej. 

Zaśmiał się, po czym puścił mój podbródek, a głowa znów opadła mi na pierś. Poczułem łzy pod zamkniętymi powiekami, pomyślałem o bliźniaku. Tak bardzo chciałem go zobaczyć i wtulić się w niego, jak kiedyś, zanim poznał Rię, tak po prostu przytulić się i wypłakać, a on by mnie pocieszył... czułem się przy nim bezpiecznie. Wystarczy, że mam go w zasięgu wzroku i czuję się pewniej. Zebrałem w sobie resztki sił. 

-Lepiej mnie dobij. 

Powiedziałem powoli, z trudem. Gardło bolało mnie od krzyku i choroby a osłabione ciało nie pozwalało na wiele. Staruszek zaśmiał się znów, a mi zrobiło się na powrót niedobrze na ten dźwięk. 

-O nie, nie ma tak łatwo. Musimy cię trochę pomęczyć, żeby dostać pieniądze. 

W tym momencie ogarnęła mnie złość i żal. Wszystkie te emocje, tłumione przez tygodnie, w ciągu których brat olewał mnie dla Rii i te dni, które spędziłem tutaj wezbrały we mnie, i znalazłem siłę, by dać im ujście. Zaśmiałem się gorzko. 

-Taki pewny jesteś? A co, jak ci powiem, że nie jestem najważniejszą osobą w jego życiu? On równie dobrze może siedzieć na kanapie z najdroższą mu osobą i wyrzucać te filmiki do kosza, kompletnie nie przejmując się moim losem. Od jakiegoś czasu nie jest między nami tak, jak najwyraźniej sądzisz, że jest. Nie da ci pieniędzy za mnie. Jestem przeszkodą na jego drodze, czemu miałby chcieć ratować kogoś, kto mu zawadza? Myślisz, że wiesz wszystko, wiesz, w jakie punkty uderzyć? Mylisz się! 

W tym momencie zacząłem jednocześnie się śmiać i płakać. Co też emocje robią z człowiekiem... teraz dopiero się orientuje, jaką uczucia mają siłę. Staruszek wpatrywał się we mnie, cały czas mnie filmując, a jego twarz wyrażała niedowierzanie. 

-Ja oddam za niego życie, kocham go! Tom jest mi najbliższy, ale ja mu nie. Jeśli myślałeś, że przyleci tu z furą forsy, żeby mnie uratować, to się mylisz. Dla wszystkich będzie lepiej, jeśli tu zdechnę! Cholera, weź mnie po prostu dobij! I tak masz zamiar to zrobić! Nienawidzę cię, i nienawidzę tego, że unieszczęśliwiam kogoś, na kim najbardziej mi zależy! 

Wykrzyczałem, na koniec już przestając się śmiać. Czułem, jak palą mnie płuca, przez co zacząłem kaszleć, a Staruszek podszedł do mnie i uderzył z całej siły w policzek, przez co z nosa poleciała mi krew. Jednak zraz po wyładowaniu emocji opuściły mnie wszelkie siły i byłem teraz bezwładny jak marionetka. On tylko pokazał coś swoim podwładnym a oni związali mnie tak, że wisiałem przy ścianie i zdjęli ze mnie zniszczone ubranie. 

-Trzeba cię ukarać za to, co powiedziałeś. 

Oznajmił i jakiś mężczyzna, nie wiem, jaki, bo nie byłem w stanie otworzyć oczu, zaszedł mnie od tyłu i wszedł we mnie brutalnie. Krzyknąłem z bólu i wierzgnąłem się, a łzy znów zaczęły żłobić drogę na moich policzkach. Cały czas miałem dreszcze i było mnie stać tylko na ciche jęki bóli i łzy. Gdzieś w połowie poczułem, jak moje ciało staje się niewyobrażalnie lekkie i zemdlałem.



TOM

Nie wierzę. Czy, ja widziałem mojego ojca w stroju agenta rządowego? E, a może ma jakiś zlot kierowców, albo przejazdem jest? Nieee.... Miał, znaczek... To co? Otwieramy patrzydła.
Tak, gdy otworzyłem swe piękne oczęta ujrzałem paręnastu ludzi stojących w kółku, a w środku na krześle siedział jakiś wacek. Było jeszcze biurko za którym siedziała pani kanclerz. Najwyraźniej jesteśmy w jej biurze. Przysłuchałem się ich rozmowie. Zapewne było to przesłuchanie.

-Skąd to było wysłane?


-Z Tongi. To państwo leżące na archipelagu tej samej nazwie, w Polinezji na południowym Pacyfiku, położone w jednej trzeciej drogi pomiędzy Nowej Zelandii a Hawajami, na południe od Samoa, na wschód od Fidżi.

-Ee... Wikipedia?

-My, listonosze, swój honor mamy i gdzie co leży wiemy. To nie my ściągnęliśmy tą definicje od nich, tylko oni od nas!

-Dobrze, spokojnie, czyli twierdzisz, iż paczki przyszły z Tonga?

-Tak!

-Dobrze, dziękujemy za współpracę.

-Polecam się na przyszłość.

Gostek, który siedział na krześle wyszedł i zaczęły się rozmowy i dyskusje, a inny fagas zaczął na Google Maps coś lukać. A, o mnie chyba zapomnieli. Pf, o Tomie Kaulitz'ie zapomnieć. Wstyd! 

Podniosłem się do siadu i rozglądnąłem po pomieszczeniu. Zwykłe biuro. Kremowe ściany, w rogu komplecik: kanapa (na której leżałem), 2 fotele i stoliczek; na środku, a zarazem na przeciwko wejścia stoi dębowe, solidne biurko, a za nim wygodny fotel na którym siedzi Angela. Ciekawe jak się na nim pieprzy... na biurku, nie na Anieli, czy też krześle! A tym bardziej nie Aniele! (Spoooko, Tom, każdy cię rozumie xD -Neko) 

Teraz czas na ludzi! Swoim rentgenem (czyt. oczami) przejechałem po ludziach i gdy byłem w połowie odwróciła się do mnie jedyna znajoma ze stojących osób twarz, a właściciel tej twarzy to nie kto inny jak... tak! Zgadliście. Mój staruszek! Zrobił zmartwioną twarz i podszedł do mnie. Nikt nie zwrócił na to uwagi. No bo po co! Tylko się obudziłem!

-Witaj, Tom. Cieszę się, że już się obudziłeś. Martwiliśmy się. 

Tak, pewnie, "martwiliśmy się". My. Bo on sam już nie może? No, ale dlaczego? Bo nas zostawił! 

-Witaj. Nie było potrzeby się martwić. Bill cierpi bardziej. 

Ha! Teraz jestem Sasuke Uchicha. Lodowy książę. I mam sharingan! Wielki ja! Ta, ale i tak jestem beznadziejny, skończonym dupkiem i nie nadaje się na starszego brata. Wspominałem? 

-Spokojnie, jeden z naszych już lokalizuje Billa... 

-Ten co siedzi na Google Maps? 

-Ee... no.. tak. Na razie wiemy, że jest w Tongo. Zostały stamtąd wysłane paczki, które teraz ma Jost... swoją drogą będzie tu za jakieś 10 minut.

 Jost! 10 min? Ludzie i jak ja mam się na to psychicznie przygotować? On będzie krzyczał! A ja chcę ciszy, spokoju i Billa! Czy to tak wiele?!

-Aha, ok, ale ja z Davidem nie gadam!

- Dobrze, ja z nim porozmawiam, ale...

- Mam ich! Na wyspie jest jedna willa na odludziu. Tak jakby ktoś chciał żeby nikt się tam nie dostał. Oni muszą być tam bo raczej nie schowali się w jakiś wioskach. One są podległe parze królewskiej.

To był ten od Google Maps, teraz wrzeszczy inny.

-Wszyscy się rozejść! Za pół godziny chce was widzieć na lotnisku!

Wszyscy się rozeszli jakby ich Hades gonił w gabinecie zostałem z Anielą.

-Tom, podróż zajmie wam z 12 godzin samolotem.

-Spokojnie, dam radę.

Próbowałem się uśmiechnąć, ale tak długi lot samolotem nie napawał mnie optymizmem. Najgorszy jest strach, że spadniesz. Spadniesz i już się nie podniesiesz. Aniela uśmiechnęła się pocieszająco, co wyszło jej o wiele lepiej niż mi.

-Do zobaczenia, Tom.

Pożegnała się i wyszła. Schowałem twarz w dłoniach i ledwo zebrałem myśli, a już ktoś musiał zagłuszyć moją samotnie.

-Tom, do cholery! Już czwarty raz dostaje telefon z Berlina, żeby po ciebie przyjechać! Dorósłbyś w końcu!

-Mnie też cie miło widzieć, David.

Ignorując go wstałem i skierowałem się do wyjścia. Mam dość go! Jadę po Billa!

- Jedziesz ze mną po Billa czy zostajesz? Mamy 20 minut.

Wyszliśmy z budynku i co tu dużo mówić? Droga zeszła w ciszy, na lotnisku od razu skierowaliśmy się do samolotu, ktoś jeszcze po wrzeszczał, dostałem jakieś tabletki na uspokojenie czy przeciw bólowi, ale mnie to gówno obchodziło. Czułem się jak w amoku. Ważny jest tyko Bill. Wszystko inne może się walić i palić.

Billy...

Zasnąłem.

***

Znowu się obudziłem na kanapie. Było mi gorąco, niewygodnie i śmierdziało, ale słowa jakie usłyszałem po przebudzeniu zrekompensowały mi wszystko.

-Panowie!... no i pani. Idziemy odbić Billa Kaulitza.

czwartek, 4 sierpnia 2016

Rozdział 7

BILL 

Kiedy się obudziłem, ktoś nade mną stał. Czułem to, mimo wciąż zamkniętych oczu. Po prostu wiedziałem, że ktoś jest w tym pomieszczeniu. To strasznie dziwne uczucie. W pierwszym odruchu miałem nadzieję, że to Tom, ale skarciłem się za to w myślach. Niby jakim cudem mój bliźniak miałby się tu znaleźć? Od wczoraj mam gorączkę, więc na pewno majaczę. Innego wytłumaczenia nie ma. Z resztą czuję, jak moje ciało jest rozpalone i drży z zimna, bo cienki koc, którym jestem okryty nie daje mi wystarczająco dużo ciepła. 

Czy to się nie może w końcu skończyć? Błagam, ja już nie chcę... Tom, Tom, słyszysz mnie, prawda? A jak nie, to czujesz, że mi źle, co nie? Karz tym porywaczom się pieprzyć i niech mnie w końcu dobiją. Proszę. Ładnie proszę. Zrobisz to dla mnie, prawda? Pozbędziesz się z głowy problemu, który stawał na drodze do szczęścia twojego związku z Rią. Przepraszam, ja już więcej nie będę, tylko nie chcę czuć już więcej tego przeraźliwego zimna i bólu... zaraz... mi jest chyba bardziej zimno tak wewnętrznie niż na ciele. W sercu... Och... teraz już rozumiem. Chyba właśnie dostałem tej depresji, o której tyle słyszałem a nigdy nie miałem okazji się o niej przekonać. No, to teraz już mam. 

Jeny... czy wszyscy, co mają depresję myślą o tym, by umrzeć? Współczuję im. Ten stan, w jakim teraz jestem, mimo gorączki i stanu fizycznego, jest okropny, nie potrafię go nawet dobrze opisać. Jakbym nigdy więcej miał się nie uśmiechnąć i miało nie spotkać mnie nic dobrego. Bo tak w sumie jest, no ale... takie dziwne uczucie. Pustka i zimno i smutno i... i po prostu tak strasznie źle, że chce się to jak najszybciej zakończyć i zapomnieć o tym. 

Zacząłem płakać, o czym zorientowałem się dopiero, gdy ten ktoś nade mną przejechał palcem po moim policzku, ścierając brutalnie kryształową kroplę. Otworzyłem oczy, gdy dostałem od niego lekko w policzek. Spojrzałem na jegomościa. Cały na biało. Chyba zacznę mieć uraz do tego koloru. Zamaskowany, więc nie mogę zobaczyć jego wyrazu twarzy, a przez maskę głos stał się zniekształcony. 

-Mam cię nakarmić. 

Powiedział i wyciągnął przed siebie drugą rękę, w której trzymał niewielki, biały talerzyk. Na naczyniu znajdowała się bułka a z pomiędzy jej części widziałem kawałek nerki. Zrobiło mi się niedobrze i chciałem się odsunąć, ale biały jegomość przytrzymał mnie za włosy. W tym momencie zza jego pleców wyszedł Staruszek z włączoną kamerą. 

-W takim razie nagrywamy piąty filmik dla twojego braciszka. Jak myślisz, jak dużo będziemy musieli jeszcze ich nagrać, zanim się nad tobą zlituje i odda nam pieniądze? 

Zapytał, śmiejąc się jadowicie. Zachciało mi się wymiotować. Zarówno od widoku nerki jak i od dźwięku jego strasznego śmiechu. Usiadł, kierując kamerę prosto na mnie, a mężczyzna w bieli przyszpilił mnie brutalnie do ściany jedną ręką. Jestem słaby, ale i tak wyrywam się jak mogę, nie zjem tego, nie ma mowy! 

Po minucie, może dwóch, do pokoju weszło też dwóch ochroniarzy. Zmusili mnie do klęknięcia i jeden z nich usiadł za mną, krępując mi ręce na plecach i nie pozwalając na jakikolwiek ruch, za to drugi chwycił mnie mocno za włosy i za podbródek i zmusił do otwarcia szczęki. Płakałem. Mnie się chce wymiotować na samą myśl o tym, a mam to jeść?! 

Mężczyzna włożył bułkę do moich ust a ochroniarz zmusił mnie do ugryzienia jej i połknięcia. Czułem smak narządu i zacząłem mieć odruchy wymiotne, a jednak nie mogłem zwrócić, bo miałem usta zasłonięte i siłą zamknięte przez tego osiłka. Gdy upłynęło kilka sekund znów rozwarł mi szczękę i tak to trwało, aż skręcając się zjadłem całą przygotowaną bułkę. Było mi niedobrze. Bardzo. 

Gdy tylko mnie puścili, zacząłem kaszleć i nie mogłem podnieść się z klęczek. Skierowałem twarz do dołu i kaszlałem, a po chwili zacząłem zwracać mój posiłek. Nie miałem już sił. Gorączka, płacz, wyrywanie się, zmuszenie do zjedzenia tak obrzydliwej rzeczy, myśli o bracie i torsje a na koniec wymioty sprawiły, że całkiem opadłem z sił. 

Jednak zapowiadało się, że to jeszcze nie koniec moich tortur, bo gdy tylko ułożyłem się na wznak na materacu, Staruszek stanął nade mną, kierując obiektyw we mnie i kiwając na ubranego na biało mężczyznę ręką. Ten podszedł do mnie ze strzykawką, ale ja nie miałem już siły nawet się wyrywać. Mój oddech nie mógł się uspokoić. Poczułem ukłucie a po chwili po moim ciele rozeszła się fala przeraźliwego bólu. Zacząłem krzyczeć i rzucać się na materacu, próbując jakoś zapobiec okropnemu, nie do opisania stopniu bólu, ale nie dałem rady. Po chwili zacząłem tracić czucie w pewnych częściach ciała i zacząłem słabo słyszeć a mój wzrok też zaczął szwankować. Kilka minut później ciemność porwała mnie w swoje ramiona, a ja w końcu nic nie czułem. 

Szkoda, że nie może tak zostać na zawsze.


TOM

-Jeszcze, pięć minut Billy. Wyłącz ten cholerny budzik, albo włóż go sobie do tyłka. Może będzie ciszej... Co!?

Gdy przed oczami stanęło mi dildo Billa, szybko otworzyłem oczy próbując odgonić ten obraz z głowy. Tyle, że . . . Nie podziałało.

Poszedłem do łazienki przyłączonej do pokoju, wziąć szybki prysznic, a przed oczami dalej go miałem. Fioletowego. Z wypustkami. Mniejszego od mojego Tommy'ego. Tylko... dlaczego Tommy... Tommy! Dlaczego mi to robisz? Nie, Tommy! Siad! Sit! Setz dich! Osowari!

Ech, co ja z nim mam. Wziąłem prysznic godny Oceanu Antarktycznego, jednakże mój, mały... znaczy duży, dalej się prężył... No ćóż miałem zrobić, no?!

Wyciągnąłem, jak się okazało, wibrator i położyłem go na łóżku przede mną i... i... wpisałem do neta... no co? Mogę przecież nie wiedzieć, nie? Wpisałem „ Jak uprawia się sex analny”. Rozglądnąłem się, czy przypadkiem jakieś straszydło nie podgląda, ale ani na szafie, ani pod łóżkiem nic nie znalazłem. Sic!
Włączyłem jakąś stronkę i zacząłem czytać.

Kontakty analne mogą być satysfakcjonującą formą kontaktów seksualnych pod warunkiem odpowiedniego podejścia obydwojga partnerów, w przeciwnym wypadku łatwo stają się źródłem bólu i dyskomfortu...”

Myślę, że wibrator ma odpowiednie podejście...

...W osiągnięciu sukcesu ważna jest cierpliwość oraz delikatność w zachowaniach partnera, a zwłaszcza jego umiejętność pokonania podświadomego oporu psychicznego partnerki oraz oporu fizycznego zwieracza odbytu. Mięsień odbytu jest tak zbudowany i unerwiony, że się zaciska pod wpływem bodźców zewnętrznych np.: nacisku palca, prącia lub bodźców psychicznych, np.: na samą myśl o kontakcie analnym. Aby doprowadzić do rozluźnienia się zwieracza należy pomagać sobie środkiem poślizgowym. Zbyt pospieszne działanie, gdy zwieracz nie jest jeszcze rozluźniony, wywoływać będzie ból zamiast spodziewanej przyjemności.
W początkowym etapie należy odrobiną oliwki delikatnie wymasować pośladki i wnętrze szpary pośladkowej. Kolejnym krokiem jest koncentracja uwagi na samym "słoneczku", które całujemy oraz delikatnie penetrujemy poślinionym, zwilżonym oliwką lub wydzieliną pochwy palcem. Próby muszą być delikatnie i powolne, bez zbędnego pośpiechu. Należy wycofać się przy pierwszej oznace dyskomfortu partnerki, bo jednym ruchem można wszystko popsuć i to na bardzo długo. Palec musi mieć opiłowany paznokieć i być zupełnie gładki. Staramy się wprowadzić go wyjątkowo powoli, wręcz niezauważalnie, wykonując jednocześnie ruchy kołowe masujące zwieracz zewnętrzny od środka.
Czemu to ma służyć? Po kilku lub kilkunastu próbach takiej stymulacji zwieracz zewnętrzny przy dotknięciu z zewnątrz powinien zacząć się rozluźniać, a nie kurczyć. Cały ten rytuał powinien być przesycony radością i subtelnością, partnerzy powinni unikać sztucznego nastroju powagi podsycanego lękiem.
Gdy osiągniemy ten etap - co robić dalej? Próbujemy włożyć drugi palec stosując zasady wymienione powyżej. I wreszcie po długim czasie, gdy obydwoje będziemy wiedzieli, że jesteśmy gotowi zrobić milowy krok naprzód, dojdzie do samego stosunku. Wkładanie członka wymaga wielkiej cierpliwości, musi on być nasmarowany, podobnie jak i odbyt, żelem nawilżającym.
Prącie należy wsuwać w odbyt bardzo powoli, w miarę możliwości wykonując drobne, okrężne ruchy. Po całkowitym włożeniu, warto go nieco potrzymać tam w bezruchu, aby się wszystko dobrze ułożyło, po czym można rozpocząć stosunek.”*
Skomplikowane, nie powiem. Ale... Nie! Jak Bill mógł to ja też! O! Szybko się rozebrałem, wziąłem z  kosmetyczki wazelinę, czy jakiś krem do ciała i położyłem się na łóżku, ale... czy nie powinienem mieć jakiś większych oporów?

. . .

Podobno samo wkładanie nie robi z faceta geja, więc... To jak to było? Muszę się rozluźnić. Dildo raczej mnie nie przygotuje. Włączyłem „Rette mich”,  (o.o o.o o.o o.o - Neko) a gdy usłyszałem jego głos od razu się odprężyłem. Nie tak, jakby tu był, ale...

Wziąłem ten krem na palca i zacząłem okrążać nim wokół, jak to nazwał ktoś z tej strony, „słoneczka”. Po chwili włożyłem palec. Dziwnie... Ciepło... Umm...Dziwnie... Ruszyłem...Przyjemnie...? Jeszcze jeden ruch... Przyjemnie... Umm... W tył...W przód... Przyjemnie... Drugi paluszek... Trochę boli... Um... Ruszam... I... I stwierdzam, że jestem całkiem dobry w pieprzeniu... Rozumiem już dziewczyny dlaczego tak jęczały, uczucie wręcz boskie. Trzeci... Znowu boli... Delikatnie ruszyłem i...

-Aaach...!

Jak przyjemnie... Jeszcze raz... Tym razem udało się powstrzymać, ciekawe co sobie ktoś by mógł pomyśleć i jego mina... Hihihi... Może jednak nie będę się powstrzymywać? Dobra, teraz idzie w ruch... Pan Dildo. Fanfary, światła, czerwony dywan, łóżko i moje oczko. On we mnie, moje ruchy, jego ruchy, moje jęki, jego wibracje. I ten orgazamiczny orgazm...

Chyba trzeba będzie się w takie cóś zaopatrzeć. No bo jak coś dające taką przyjemność, może być złe? Ja bym Nobla dał temu co to wynalazł. Ech, trzeba się zbierać, ale... No, może... Nie, nie mogę...Albo,... i tak chodzą na ósmą, a jest siódma, soo...

****

Neko, tak jak obiecałam xD

****

Po skończonej zabawie z dildem, wsiadłem w autobus i teraz wchodzą do takiego budynku co są ci wszyscy ważni ludzie i... No wiecie ci Pieprzeni Biurokraci. Podeszłam do czegoś, takiego ni to budka z rejestracją, ni to recepcja. Siedziała w niej dość młoda dziewczyna i gdyby nie była ubrana jak „stara panna” można uznać by ją za całkiem sexy, choć muszę przyznać, że te kujonki są... niegrzeczne. Mmm, ciekawe jak by wyglądała z rozpiętą koszulką, krótszą spódniczką i biczem w ręce... No co? Wy myślicie, że tylko Billy ma zabawki? E, może jednak nie, nie wpuści mnie...Raczej do łóżka na pewno, ale nie do Anioła. Więc ominąłem Panią Starą Pannę z Biczem i ruszyłem do sali obrad, pamiętając, że lubi tam przebywać i pracować.
Ludzie, dziwnie się na mnie lampili, ale pewnie widząc, że moje ubrania nie należą do najtańszych tylko mnie obserwowali gotowi ruszyć do akcji. Hehe, przypominają się stare czasy jak z Młodym, czasami (czyt. co dziennie po szkole, wieczorem i w środku nocy) włóczyliśmy się po nie ciekawych okolicach, a teraz gdy jesteśmy „trochę” sławni na krok się ruszyć nie można! Tragedia, a nawet nie chodzi o bezpieczeństwo bo z tym dalibyśmy sobie radę, ale o to że ktoś nas pozna i pójdzie obsmarować do brukowca, żeby mieć na kolejną działkę.

Ech, „Life is Brutal” jak ktoś filozoficznie odkrył. Popchnąłem dobrze mi znane drzwi i weszłem do pomieszczenia.

-Angela...Eee... no...

Czemu nikt mnie uprzedził, że jest zebranie, no?! Dobra, Tom ogar!

-Znaczy... Pani kanclerz, możemy porozmawiać na osobności? Mam pilną sprawę. Życia i śmierci, można by rzec.

No i czemu się lampicie snoby, nie do roby jedne?! Moja wina, że tu jesteście?! Hm! Spadać mi stąd! Cezar mówi poszli won, to idziemy sobie stąd!**

-Przepraszam, ale teraz nie mo...

Szybko przeszedłem wszystkie schodki i znalazłem się u podium, gdzie siedział cel mojej podróży.

-Porwano Billa. Pomóż.

Tak, Anioł to przyjaciółka mamy z podwórka, ma u mnie dług i bardzo lubi Billa, więc są duże szanse, że pomoże.

-Dobra, zaczekaj w moim gabinecie, za chwilę wyślę tam kogoś ze służb i wyjaśnisz sytuację. Przyjdę po zebraniu.

-Dzięki.

Mam, nadzieję że nikt nie usłyszał tej szeptaniny, nie chcę rozgłosu w prasie, nie takim kosztem.
Gdy już miałem wyjść, odwróciłem się i z bananem (na twarzy zboczeńcy, na twarzy)...

-Przepraszam, na najście. Życzę miłego naradzania się. Nie zapomnijcie o głodujących dzieciach w Afryce!

Kontem oka zauważyłem jak Anioł robi faceplam. Może, rzeczywiście mogłem wspomnieć o wykorzystywanych dzieciach w Chinach... Ech, skierowałem się do biura Anioła. Miała całkiem blisko, ale droga była po kręta i te oczyska we mnie wlepione. Pf, nie mają o czym baby plotkować, to jeszcze może mam im wywrzeszczeć: „I am Tom Kaulitz. I am your lord and master!” Ta, klękajcie przede mną narody bo jam jest Bóg Sexu... Sprawdziłem! Serio!

-Osz kurwa, no!***

Znowu! Nie dość, że boli to jeszcze zaraz zwymiotuje. Lekko zgięty, ignorując spojrzenia Pieprzonych Biurokratów wszedłem do łazienki od razu kierując się do pierwszej kabiny, niestety była zajęta przez jakąś macającą się parę i ledwo zdążyłem ustawić się do rozmowy, moje skromne śniadanko wylądowało w kibelku, zresztą bardzo miłym! No! Gadaliśmy o pogodzie! I o tym jak wielu ludzi przed nim klęczało. Nawet zbudowali mu świątynie! Powszechnie nazywną Kiblem, albo WC. Po trochę trwającej konwersacji i smakiem śniadania w ustach wyszedłem ze spowiedzi na pokutę, mam umyć świątynie w domu. Jak wrócimy to pewnie Billy i tak mi każe, więc... Ale, najpierw obedrę ze skóry, wykastruje, podsmażę na wolnym ogniu, poćwiartuję, a na koniec ugotuję w oleju jego porywaczy. Muszą mu coś dawać skoro jest mu nie dobrze i nie może wymiotować. Zawsze tak było, że jak Bill nie mógł dobiec do łazienki to mi robiło się nie dobrze. I takim sposobem Młody nigdy nie zrobił tego na podłogę... no raz nie trafił do kibelka i wylądowało obok. (Magia -Neko) Ech, to było po tym, jak dostaliśmy te nagrody. To były czasy... Już miałem wychodzić, gdy do królestwa, mojego kumpla (tak, tu chodzi o muszlęxD) wszedł dobrze mi znany mężczyzna.

-Tata?! Au!

...No i znowu zemdlałem... Nie, no! To się robi już nudne. Ile można mdleć! Pieprzony porywacz mojego Billa!
Foch!





**W filmie „Asterix i Obelix: Misja Kleopatra” na końcu, albo nawet po napisach jest scena, gdzie legion/y rzymskie idą i śpiewają „Cezar mówi poszli won [tu legiony chórkiem powtarzają], to idziemy sobie stąd [znowu chórek]”.Film fajny i polecam:)

***Wy też tak macie, że zamiast „au” mówicie „osz ku**a”?